W tak zwanym międzyczasie skończyłam komin z boucle, niestety powędrował do właścicielki zanim go uwieczniłam na zdjęciu. Dość powiedzieć, że wyszedł ładny pod względem kolorystycznym (włóczka melanżowa układała się w pasy), za to pod względem jakościowym stanowił moją porażkę. Próbkę wykonałam wg wszelkich prawideł sztuki dziewiarskiej, a jednak komin był do bani. Włóczka pod wpływem własnego ciężaru rozciągnęła się makabrycznie, co zobaczyłam dopiero, jak go z drutów zdjęłam. Robiłam na okrągło, na żyłce wisiał łach, z którego nic nie wynikało. Jak zobaczyłam kiszkę, w którą się komin zmienił, myślałam, że się zapłaczę. Na szczęście Pani okazała się osobą z poczuciem humoru i stwierdziła, że będzie się kominiskiem zawijać nie dwa, a trzy razy i że mam nie pruć. Chwała jej za to! Do kompletu machnęłam czapkę, zupełnie prostą, 3 rzędy prawe, 3 rzędy lewe + ściągacz pojedynczy i już. Czapkę wprawdzie jeszcze mam, ale aura do bani, ciemno jak w piwnicy, a oddać mam dzisiaj. ALE: została mi mała gałeczka włóczki, mogę ją sobie zostawić (pytałam) i zrobię z niej kota, to pokażę :)
Wydziała się również czapka-ślimak dla Miriam. Fotki zrobione telefonem, więc beznadziejne, musicie mi wybaczyć. Prezentacja na właścicielce.
- Dane techniczne:
włoczka: Kartopu Basak, wełna z akrylem (30/70) w kolorze soczystej czerwieni
druty: 4,5 mm
czas pracy: 2 popołudnia :)
Na pierwszym zdjęciu widać również komin z Montany (Rozetti), jak ktoś chce, to go pokażę, zrobiony już jakiś czas temu.
A dzieje się w dalszym ciągu sweterek z Merino Tweed. Plecy już mam, zaczęłam przody. Robię oba na raz. Poza tym Truskaveczka i Aga-cka zainspirowały mnie do posiadania kocyka. Nabyłam więc 4 motki kotka i przeprosiłam się z szydełkiem :)
Efekty pokażę, jak będzie co pokazać :D
A póki co lecę nadrabiać zaległości w lekturze blogowej.
Pozdrawiam Was serdecznie! A.